Zacięta walka, zmęczenie- to wszystko jakby skumulowało się we mnie, kiedy wracałem do budynku. Z niesmakiem odrzuciłem nitkę skóry jednego z poparzeńców, który śmiał rzucić się na mnie i... nie ukrywajmy, że gdyby nie ochraniacze, to wyzionąłbym ducha. Na całe szczęście chyba obyło się bez zadrapań i ran, bo o środki do dezynfekcji tego typu urazów było tu trudno. To nie baza Cieni, tu nie dostarczano nam z Góry potrzebnych medykamentów. Z rozmachem otworzyłem drzwi, zatrzymując się na środku hallu. Kim... Wyrwała się jednemu z młodszych, z dzieciaków Delt i rzuciła na mnie, obdarzając pocałunkiem. Odwzajemniłem go bez chwili zawahania, jednocześnie wypuszczając Hecate z prawej ręki. Objąłem dziewczynę w talii, by przypadkiem nie wylądowała na kafelkowej podłodze, a szczeniakowi rzuciłem spojrzenie mówiące ,,Matka cię nie pozna". Ten, jakby zaalarmowany, powoli zaczął wycofywać się wgłąb jednego z kilkunastu korytarzy. Postawiłem Kimberly na podłodze i ruszyłem za blondynem, szybko go doganiając. Bez większego namysłu złapałem go za gardło, unosząc kilkadziesiąt centymetrów w górę, by móc swobodnie spojrzeć mu w oczy.
- Gwałty są zakazane. Dotykanie kobiet bez pozwolenia również. A zwłaszcza kładzenie brudnych łapsk na ciele MOJEJ KIMBERLY!- mówiłem oschłym, wręcz drwiącym tonem- Rozumiesz, czy mam ci to przeliterować, Omego?!
- O... Omego...?- wychrypiał
- Jesteś robalem, zasługujesz jedynie na to stanowisko- odparłem
- Aaron!- jakaś kobieta wrzasnęła
Przeniosłem wzrok z nastolatka na jasnowłosą Deltę. Rzuciłem dzieciaka w jej stronę, upadł idealnie pod nogami swojej matki. Już nic nie mówiłem. Milczenie w tej sytuacji uważałem za najlepsze z możliwych wyjść. W końcu... I tak już wyszedłem na potwora, zaś kochana przeze mnie osoba zapewne odwróci się ode mnie.
<Kim? No cóż... Potwór...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz