środa, 23 marca 2016

Od Sakury - Cd. Jeffa

Kolejna sytuacja, zachowanie którego nie potrafię zrozumieć. Myślałam już, że ten dzień niczym mnie nie zaskoczy ale myliłam się. Doszliśmy do bazy w dość krótkim czasie, lecz nie tego się spodziewałam. Było tam zupełnie pusto, jakby coś nadało inny wygląd temu miejscu. Podeszłam do jednej ze skrzyń i położyłam na niej dłoń.  To był nałożony obraz, gdyż tekstura poruszała się w dość nieczysty sposób. Coś a raczej ktoś się tutaj czaił.
- Jeff - powiedziałam.
- No co?
- Zmywajmy się stąd...
Ten popatrzył na mnie pytająco, jakby zupełnie nie rozumiał o co mi chodzi. Podeszłam do chłopaka i opierając ręce na jego torsie, zaczęłam pchać go w zupełnie innym kierunku, niż był zwrócony. Wiem, na pewno to głupio wyglądało ale wolałam nie ryzykować życia, a zwłaszcza jego. Ten niezłomnie stał w miejscu.
- Jeff...
Nie zwracał na mnie uwagi, tak jak podczas tej dziwnej hipnozy. Nie potrafiłam zrozumieć... Nagle zza rogu wybiegła banda mężczyzn a jeden z nich wpatrywał się w bruneta. Tak! To jest wina tych dziwnych zachowań ale... W tym momencie myślenie, przerwało mi silne szarpnięcie za ramię. Czwórka rosłych facetów przygniotła mnie do ściany, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Trzy mocne uderzenia w twarz, zdjęły moją maskę odporności.
- Jeff! - krzyknęłam.
Teraz tylko w nim moja nadzieja. Krzyczałam jakbym miała nadzieję, że mi pomoże, lecz nic z tego. Popatrzyłam na jednego z blondynów, właśnie na tego co wpływał na umysł mojego towarzysza i wdarłam się do jego mózgu. Po dwóch sekundach upadł z hukiem na ziemię, ostatni raz oddychając.  Szarpnałam z całej siły ale kolejnych dwóch złapało mnie za nogi. Jedno kopnięcie mnie w niezagojony brzuch, wywołało u mnie ogromny ból i pisk. Właśnie w tamtym momencie, znajomy mi brunet popatrzył w moją stronę zestresowany. Usłyszałam głośne krzyki dochodzące z sąsiedniej ulicy, a po chwilu ujrzałam grupkę dzikusów. Czyli porwanie tak... Ale Jeff? Jemu nie może się nic stać, na pewno kiedy ja jestem jeszcze przy życiu! Może zginę, może będą mnie torturować? Wytrzymam. Ból narastał a do moich oczu napływały łzy.
- Uciekaj... - jęknęłam.
<Jeff?>

Od Jeff'a cd. Sakura

Przejrzeć myśli? Że niby moje myśli? Ha ha, aż tak głupi nie jestem, żeby dawać sobie grzebać w głowie. Mimo, że straciłem pamięć, to wiem, że są rzeczy w mojej głowie, które nie powinny wyjść na jaw NIGDY. Odsunąłem się od dziewczyny, tym samym zrzucając z siebie jej rękę. Wyprostowałem się i zmrużyłem nieco oczy.
- Nie mam powodu, żeby ci wierzyć, tym bardziej nie mam powodu, żeby dawać sobie grzebać w głowie - warknąłem - Jeśli chcesz pomóc, to opowiedz mi jakie rośliny powodują... na przykład zanik pamięci... i jakie jest na to lekarstwo - wyjąłem sztylet i jednym sprawnym ruchem przyłożyłem go do gardła dziewczyny. Niby otworzyła nieco szerzej oczy, jednak nie wydawała się tym zbytnio przejęta czy też zaskoczona. Zaczęła mi tłumaczyć które rośliny co powodują, ale najbardziej zapadła mi w pamięci roślina o nazwie: koconius, i to na niej najbardziej się skupiłem.
- ... jeśli jej dotknąłeś, to jedyną rzeczą którą możesz zrobić, aby odzyskać pamięć to, znaleźć jajko pewnego błękitnego ptaka i wypić jego białko - Tylko tyle? Nie wydaje to nie wydaje się trudne.
- Gdzie je znajdę?
- tam - dziewczyna wskazała na najwyższą górę przed nami, z której wydobywały się góry dymu. Wulkan? Nie powiem, ptak wybrał sobie idealne miejsce na złożenie jaj...
- A, zapomniałabym, masz 48 godzin od dotknięcia rośliny na zjedzenie białka, inaczej stracisz pamięć na zawsze - zaśmiała się. No rzesz bardzo, kufa śmieszne. Wziąłem nóż z gardła dziewczyny i poszedłem przed siebie, nie bacząc na jej upierdliwy chichot. Do wulkanu dostałem się nie bez przeszkód, ale ominę opisywanie ich. W każdym razie, w końcu dotarłem pod wielką górę, od której już czułem przerażające ciepło. Na skalistych zboczach, co jakiś czasy przebiegała jaszczurka lub inne mniejsze zwierze. Na samym początku nie było źle, można powiedzieć, że nawet przyjemnie. Szedłem powoli, szukając jak najlepszego sposobu na bezpieczne dotarcie na szczyt w jednym kawałku. Im dłużej się jednak wspinałem, tym kruchsze stawały się kamienie, i rzadsze robiło powietrze. Poza tym, wokół mnie było pełno dymu, niesamowicie gryzącego mnie w płuca. Gdy już prawie się poddałem i chciałem zacząć schodzić, zauważyłem to czego szukałem. Dwa błękitne jaja, pozostawione bez opieki. Wspiąłem się jeszcze wyżej i stanąłem na skalnej półce. Wtedy to poczułem. Gorące, nie, parzące powietrze wydostające się z wielkiego komina. Zasłoniłem twarz rękawem i wziąłem jedno jajko. Rozbiłem je lekko i wypiłem duszkiem jej zawartość. Nie poczułem się jakoś inaczej. Nie spodziewałem się tylko jednego - matki tych dzieci. Była ogromna! Wyposażona w szereg ostrych kłów, ogromne szpony i ostre pióra. Zacząłem machać rękoma, próbując odgonić zrozpaczone utratą dziecka zwierze. Po długiej walce, nie zauważyłem wystającego kamienia i jak długi runąłem do ogromnego krateru. I wtedy się ocknąłem. Stałem pod ścianą jednego z budynków. Sakura krzyczała coś do mnie, jednak dopiero po chwili dotarły do mnie jej słowa. Drgnąłem, na co dziewczyna nieco się uspokoiła. Okazało się, że nagle stanąłem i nie dawałem żadnych oznak życia. Po prostu stałem i wpatrywałem się w jeden martwy punkt. Próbowała mnie obudzić już od dobrych 30 minut.
- ... wracajmy - mruknąłem i poszedłem przed siebie, obóz było już widać w oddali. Dziewczyna przez chwile stała, nie wiedząc co zrobić, ale po chwili podreptała za mną. Czemu tak się zamyśliłem? To było bynajmniej... dziwne. Spojrzałem w stronę, gdzie powinna być góra, jednak nie było jej tam. Ciekawe co jeszcze może się wydarzyć tego dnia.
< Sakura? >

Od Echo CD James

- Dobra, dobra. Miałeś rację Ośle - zaśmiałam się pod nosem. Wieczór minął dość szybko, zjedliśmy kolację, później James zaczął ślęczeć nad książką. Nie mogłam zasnąć. W końcu, rano wychodzę. Tak, teraz odejdę. Przemyślałam to już w połowie drogi. Przyprowadziłam go tu, dostał co chciał, ja już tu więcej nie zabawię. Jakby o tym pomyśleć, mam swoje sprawy. Takie jak... Co ja gadam, jestem sama na tym doszczętnie zniszczonym świecie, nawet własnych spraw mnie mam. Jedyne co robię to chodzę po świecie desperacko próbując nie zginąć. Nie idzie mi to za dobrze, ale jakoś się trzymam. Błądząc po bezkresie postapokaliptycznej pustyni, wmawiając sobie co dnia, że jednak jestem komukolwiek potrzebna. Udając, że gdzieś tam, jest ktoś, kto choć trochę się mną przejmuje. Ktoś, kto martwi się, gdy długo nie wracam do domu. Kto śmieje się ze mną, a nie ze mnie. Taki właśnie, był mój brat. Dawno temu pogodziłam się z tym, że nigdy go już nie zobaczę. Ale więź została, i wyżłobiła głęboką dziurę w mojej duszy, której nikomu dotychczas nie udało się załatać.
*********
Wstałam wcześnie rano. Poruszałam się po domku bezszelestnie, tworząc zapasy na najbliższe dni z tego co tu znalazłam. Wiem, że to kradzież, jednak w tych czasach prawo już nie istnieje, a konsekwencje to tylko nic nie znaczące pojęcie. Wszystko spakowałam do małego plecaka i wyszłam na dwór. Powolnym krokiem ruszyłam przed siebie. Miałam już po kilku krokach ochotę zawrócić, pożegnać się z Jamesem. Dawno temu zapomniane przeze mnie uczucie, jakim darzyłam chłopaka, nie pozwalało mi odejść. Jednak będąc z natury upartą, postawiłam na swoim i wznowiłam marsz. Jednak już po drugim kroku, poczułam, że ktoś złapał mnie za rękę. Odwróciłam się.

<James? Możesz spróbować mnie zatrzymać xd >