- Cholera - jęknęłam pod nosem, sięgając rękoma do sztyletów, przymocowanych na plecach.
Szybkim ruchem wyciągnęłam je z pochwy i przygotowałam się na atak, a raczej na istną katastrofę. Jeden z mutantów rzucił się na mnie z pazurami, by po chwili wylądować na ziemi z odciętą głową. Drugi natomiast, niespodziewanie przywarł mnie do ziemi, wbijając ostre kły w okolice karku. Pisnęłam cicho, starając się go od siebie odepchnąć, lecz to miało o wiele gorsze skutki. Zwierze, bo jak inaczej można nazwać tą kreaturę, rozkrwawiło mi pazurami cały brzuch. Kolejne machnięcie sztyletem miało, jeszcze bardziej opłakane skutki. Ból przeszywający moje ciało, krzyki, pisk... Po pewnym czasie udało mi się zrzucić z siebie okropne stworzenie. Złapałam z pistolet i w ostatniej chwili strzeliłam w człekokształtnego. Wstanie okazało się większym problemem niż odepchnięcie przeciwnika. Złapałam się za konar drzewa i ruszyłam w stronę, gdzie ostatni raz widziałam chłopaka. Pomoc była teraz mi bardzo potrzebna. Drapieżniki na pewno ruszą moim tropem, wyczuwając świeżą krew, kapiącą na letnią roślinność. Po pewnym czasie dostrzegłam znajomego bruneta. Podeszłam do drzewa i ustałam dość wyprostowana.
- Yo, co tam? - zapytał.
W tamtym momencie kolana same się pode mną ugięły, a ja bezwładnie upadłam na ziemię, przyciskając najbardziej krwawiącą ranę na szyi.
- Pytasz serio? - jęknęłam - Dlaczego...?
Wypowiadanie słów było dla mnie nie lada wyczynem. Chłopak wtedy popatrzył na mnie zdziwiony. Tak. Nie było widać ran przez kolor mojego stroju. Opuściłam rękę, by pokazać co się stało przez to, że mnie zostawić.
- Co ja ci zrobiłam? - zapytałam cicho.
< Jeff? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz