Stałem tempo wpatrując się w odbywającą się przede mną scenę. Chciałem tak jak kiedyś - móc wzruszyć ramionami i odejść bez żadnego poczucia winy. Czemu więc nie mogłem nawet oderwać wzroku od smutnych oczu dziewczyny? Czemu tak strasznie bolało mnie serce? Nie rozumiałem tego. I gdy zauważyłem podnoszący się żarzący kawałek metalu zrobiłem coś, co pewnie długo będę pamiętał, a dokładniej wyszedłem krok na przód z szeregu i z dziwną wrogością powiedziałem:
- To ja - Marszałek spojrzał na mnie z wielkim uśmiechem a wszyscy jego podwładni odsunęli się od Sakury i stanęli wyprostowani. Wiedziałem, że to przedstawienie było tylko przykrywką, od samego początku chcieli tylko abym przyznał się do popełnienia tego czynu. Bardzo dobrze znałem tego człowieka, wiele razy podczas gdy jeszcze trenowaliśmy na statku byłem wzywany do jego gabinetu, i zapamiętam ten czas na bardzo długo. Marszałek nigdy mnie nie lubił, najchętniej zabił by mnie - chociaż raz mu się to prawie udało - przez to, że byłem tak z niedyscyplinowany i nieposłuszny. A teraz, na dodatek patrzyłem mu hardo w oczy, nie okazując ani odrobiny strachu.
- Co ,,ja"? - bawił się tą chwilą. Dręczenie mnie sprawiało mu ogromną przyjemność, było to było widać w jego oczach.
- To ja jestem odpowiedzialny za tamten wybryk - I tu wszystkie oczy patrzyły prosto na mnie. No genialnie.
- No, no, no... Pan Jeff, kto by się spodziewał - Głos mężczyzny był cały przesiąknięty jadem. Uniosłem głowę wyżej mrużąc przy tym, jak to miałem w zwyczaju, oczy.
- Jak widzę, jesteś gotowy na karę, jaką ci zgotowałem, nieprawdaż? - zaśmiał się złowieszczo. Uśmiechnąłem się tylko lekko i przytrzymałem bardziej kota, który stał się nagle domowym zwierzątkiem, bez którego nie wychodziłem z domu. Teraz siedział na moim ramieniu, sztywny, jakby rozumiał co zaraz nastąpi.
- Zna mnie pan tyle lat, na prawdę pan myśli, że dam się od tak pojmać? - zaśmiałem się ironicznie, jednak marszałek nie zdziwił się mocno moimi słowami tylko uniósł wyżej brew.
- A ty nadal się nie nauczyłeś, że nie ważne gdzie pójdziesz, i tak cię znajdę?
- To się okaże - pokazałem środkowy palec i zacząłem przeciskać się przez tłum ludzi, co nie było łatwe, gdyż wiele osób, chciało mnie złapać. Gdy byłem już przy ogrodzeniu, obejrzałem się tylko szybko za siebie i zobaczyłem, że Sakura siedzi gdzieś z boku ze zwieszoną głową. Mogłem odetchnąć z ulgą, nie chcieli nic jej zrobić. Teraz powinienem bardziej martwić się o siebie, kilkunastu uzbrojonych w przeróżne bronie i gończe psy strażników biegło właśnie w moją stronę. Zacząłem wspinać się na wysoki, kolczasty płot, a gdy byłem już na górze, poczułem jak coś dosłownie rozrywa mi bok. kula ze specjalnego pistoletu Gmh2a, umieszcza w ciele poszkodowanego nadajnik. Spadłem z ogrodzenia, na szczęście skończyło się tylko na paru siniakach i lekko zbitych kończynach, a przede wszystkim byłem na drugiej stronie. Wstałem natychmiast i pobiegłem przed siebie, w głąb lasu, miałem trochę czasu, gdyż żołnierze musieli iść na około, tam bowiem znajdowała się brama. podbiegłem jeszcze dalej, jednak musiałem opatrzyć krwawiący bok, a przede wszystkim wyjąć nadajnik, co nie będzie miłe. Usiadłem pod jednym z drzew i zacząłem na żywca grzebać w swoim ciele i szukać tego małego ustrojstwa. Udało się, jednak straciłem dużo krwi. Opatrzyłem szybko ranę i pobiegłem dalej, nie miałem czasu się zatrzymywać. Oddech łapałem z coraz większym trudem, jednak uparcie parłem na przód, jeśli stanąłbym chociaż na chwilę a oni broń Boże by mi znaleźli, jak nic nie skończyło by się to dla mnie dobrze. Ostrze gałęzie drzew niemiłosiernie uderzały mnie w policzki, robiąc niewielkie rany. W końcu, gdy przestałem słyszeć wycie gończych psów, wdrapałem się na jedno z wyższych drzew i ukryłem w wielkim konarze. Było naprawdę źle. Ciekawe co robiła teraz Sakura...
< Sakura? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz