Stałem tak, patrząc na to, co zrobiłem swoimi własnymi rękami. Znów mnie poniosło, znów przestałem nad sobą panować, znów prawie kogoś zabiłem... Czy to świadczyło o moim szaleństwie, o które kilka osób mnie posądziło? Możliwe. A mimo to ona teraz była przy mnie, wtulając się w moje plecy, jakbym został do tego właśnie stworzony. Dłonią, brudną od krwi członka któregoś z Dzikich Plemion, zakryłem jej, uśmiechając się przy tym nieznacznie. Tak, teraz zniknięcie stąd było jedynym i najlepszym wyjściem, nie chciałem narażać ją na kolejne tego typu sytuacje. Odwróciłem się, by móc spojrzeć na dziewczynę, aktualnie wyglądająca jak obraz nędzy i rozpaczy... Bez namysłu wziąłem ją na ręce, chociaż chyba sama mogła chodzić, to zapewne wolno, biorąc pod uwagę kulminację tego wszystkiego, co się jej stało. Nadal milcząc, truchtem wbiegłem w labirynt bardzo wąskich, pobocznych uliczek oraz gruzów, szkieletów niegdyś wysokich budynków. Próbowałem teraz słuchać wszystkich ze zmysłów, bo ci z plemienia cuchnęli byli bardzo łatwo wykrywalni i węchem, i słuchem, a co dopiero wzrokiem. Z każdą sekundą odgłosy szału bitewnego cichły, aż stały się prawie niesłyszalne, a przynajmniej część wywoływana przez tutejszych, bo dźwięki wystrzałów z broni palnej słychać było bardzo wyraźnie. Dopiero wtedy wszedłem do jednej ze zdezelowanych kamieniczek. Co prawda pozbawiona została pięter, a w dachu ziała gigantyczna dziura, ale zawsze to coś. Przynajmniej w pewnym stopniu nie widać było ani mnie, ani Kath, dla kogoś z ulicy. Oparłem się o obdrapaną ścianę, nadal kurczowo trzymając ciemnowłosą w rękach i powoli zjechałem na podłogę. Musiałem odsapnąć... Chociaż przez chwilę.
<Kath? Zdezerterowali :')>
<Kath? Zdezerterowali :')>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz