niedziela, 13 marca 2016

Od Jeffa

Dzień był tak nieznośnie upalny, że od godziny siedziałem w cieniu drzew udając trupa. Nienawidziłem tej wielkiej gorącej kuli, która jakby się na mnie uwzięła i kierowała całą swoją ognistą moc prosto w moje, i tak już rozgrzane, ciało. Na szczęście udało mi się znaleźć rozłożyste, wysokie drzewo, które aż prosiło, by się pod nim położyć. Zapewniało idealną ochronę przed słońcem, więc bez większego namysłu, wdrapałem się na jedną z niższych gałęzi i przymknąłem oczy. Tak, tego mi było trzeba, chwila odpoczynku. Co z tego, że odpoczywałem już jakiś trzeci dzień, unikając przy tym ludzi jak ognia, by tylko nikt się mnie nie czepiał. Przeciągnąłem się delikatnie, uważając by przez przypadek nie spaść z gałęzi. Spod przymrużonych oczu, obserwowałem otaczający mnie świat. Ptaki siadały blisko mnie, nieświadome zagrożenia. Normalnie nie zwróciłbym na nie uwagi, jednak na mej nodze usiadł czarny, spory ptak. Jego dziób był ni to krótki, ni to długi, a gdy go otworzył by wydać z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, można było dostrzec w nim szereg ostrych zębów. Same szpony zadawał mi nie mały ból, zaciskając się mocno na kolanie. Wyciągnąłem w jego stronę rękę, którą ten potraktował jak atak i dziobnął. Cofnąłem ją natychmiast. Z niewielkiej rany płynęła strużka krwi.
- Przeklęty mutant - mruknąłem pod nosem, próbując zrzucić z siebie stworzenie. Szczerze ich nienawidziłem, potrafiły się tylko naprzykrzać człowiekowi. Niestety nie miałem tyle cierpliwości i nie zważając na ataki ptaka, złapałem go za nogi i przyciągnąłem bliżej twarzy, zachowując jednak nadal odpowiednią odległość, by przypadkiem nie stracić oka. Ten zaczął się wyrywać lekko raniąc mą dłoń, jednak nie dałem za wygraną. Zacząłem obdzierać z piór, sprawiając mu jak najwięcej bólu. Gdy skończyłem, ptak ledwo żył z bólu. Otworzyłem dłoń, przez co stworzenie upadło z cichym chrupnięciem na ziemię. To była tylko i wyłącznie jego wina, nie powinien tutaj przychodzić. Nieco zirytowany całą sytuacją spróbowałem zamknąć oczy i pomyśleć o czymś innym. Nie dane mi to jednak było, gdyż po chwili usłyszałem. irytujący głos
- A cóż to za nowa moda, ludzie na drzewach zaczęli sypiać? - wyśmiewał się. Spojrzałem w dół. Stał tam jakiś człowiek, nie znałem go, a przynajmniej nie kojarzyłem w pierwszej chwili. Wiedząc, że nie da mi spokoju, zeskoczyłem z drzewa i skierowałem swoją szanowną dupę na północ, zupełnie ignorując w ten sposób przybysza. Ten jednak jak cień podążał za mną, nie ważne gdzie skręciłem. Stanąłem i odwróciłem się po woli.
- Czego chcesz? - Spytałem znudzony. Niezbyt miałem ochotę, użerać się z kimś, ale równie bardzo nie miałem ochoty się w taki upał bić.
- Nudzę się - stwierdził po chwili namysłu. Popatrzyłem na człowieka, jakby był idiotą. W mojej głowie układał się już szereg dobrych wyzwisk, jednak gdy miałem już którąś powiedzieć, zamarłem. Kilka metrów stał nie nikt inny jak moja największa słabość - kotek. Podreptałem do niej i zacząłem miziać za uszkiem, na co stworzenie odpowiedziało głębokim mruczeniem. Cóż mogłem poradzić, koty lubiły mnie, a ja koty. Był to takie cudowne stworzenia o mięciutkich łapkach, długim ogonie i pięknych oczach. Natychmiast zapomniałem o człowieku, który nadal stał za mną ze zmieszaną miną. Nic nie mogłem na to poradzić, zbyt pochłonięty głaskaniem czarnego kota.
< Ktoś? >

1 komentarz: