W mojej głowie jest pobojowisko myśli. Zaufać czy też nie? Nie znam gościa, bo chociaż nie jest mutantem, to jednak w moich oczach wszyscy mogą mieć jakieś niecne zamiary wobec kogokolwiek. Mimo wszystko dobrze wiem, że JA pozostałam JESZCZE dosyć humanitarna i w życiu nie dałabym rady zabić człowieka, więc co mogę zrobić w tej sytuacji? Jestem bezsilnym, małym kłakiem, który świetnie włada bronią, ale nie potrafiłby zabić nikogo, bo nie ścierpiałby psychicznie. Mój nóż upada na ziemię, wydając charakterystyczny brzdęk.
- Ayanette! - wykrzykuję, znów zanosząc się nieustępliwym kaszlem. Oczy mi łzawią od nadmiaru WSZYSTKIEGO w powietrzu. - Jestem Aya! - powtarzam, by być pewna, że usłyszał.
Przybliżam się powolutku o parę kroków, powierzając moje życie człowiekowi, którego znam tylko z imienia. Może zrobić co chce - zabić, pobić, ma wolną rękę. Mam to gdzieś, przynajmniej w tym momencie.
Nieznajomy jednak, zgodnie ze swoją przysięgą, nie robi nic. Leonowy honor zdaje się mieć swoją wartość. Jestem już ze dwa metry od niego, by tylko nie musieć się przekrzykiwać przez te tumany kurzu i popiołu. Nieduży podmuch wiatru sprawia, że włosy wpadają na moją twarz i dopiero wtedy uświadamiam sobie, że są brudne, przykryte popielatą powłoką wszechobecnego pyłu. No, fajnie. Będzie niezła frajda przy myciu tych długich kudłów.
- Skąd jesteś? - pytam łagodniej, jednak wciąż nie ukrywając podejrzliwości. Boję się, może już nie o tyle niego, ale zaczynam czuć nieokreślony wstręt do tego miejsca i wszystko, co tu jest, wydaje się mieć zamiar mnie zaatakować.
Leon? ;_;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz