Wziąłem dziewczynę na ręce i położyłem na łóżku. Położyłem na stoliku wodę i ubrałem się szybko w pierwsze lepsze ciuchy. Po drodze, wyjąłem z szafki ulubioną broń - nóż. Odwróciłem się i skierowałem w stronę drzwi.
- G-gdzie idziesz? - wychrypiała, ledwo powstrzymując się od zaśnięcia. Posłałem jej uspakajający uśmiech i bez zbędnych tłumaczeń wyszedłem, zamykając drzwi na klucz. Szedłem równym krokiem, dobrze wiedząc gdzie się kieruje - pokój Sakury. Już po chwili mogłem zauważyć sylwetkę wysokiego szatyna. Skądś znałem ten pewny siebie uśmiech... No cóż, zajmę się potem dociekaniem skąd go znam. Stanęliśmy naprzeciwko siebie mierząc się spojrzeniem. Prychnąłem i przeczesałem włosy dłonią, mrużąc przy tym lekko oczy.
- Ładnie to tak zaczepiać dziewczyny? - Powiedziałem spokojnie i przyglądałem się, jak kąciki ust chłopaka unoszą się do góry.
- Obrońca się znalazł - zaśmiał się szyderczo. Wyjął z kieszenie nóż i podrzucił go kilka razy w ręce. - a może się zabawimy? - powiedział to z taką pewnością siebie, że nie mogłem odmówić. Skoro rzuca mi wyzwanie, to nie będę odmawiać.
- Tylko nie płacz jak ci coś odetnę - warknąłem i wyjąłem jeden ze swoich ulubionych noży. Jego ostrze zalśniło w świetle lamp. Czekaliśmy w napięciu, kto wykona pierwszy ruch. Nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, jak to się może skończyć. Każdy wierzył tylko w swoje zwycięstwo. Szatyn zaatakował, doskoczył do mnie jednym krokiem z wyciągniętym przed siebie nożem. Odsunąłem się w ostatniej chwili a ostrze niebezpiecznie blisko przeleciało obok mojej szyi. Było tu za mało miejsca, trzeba było wyjść na zewnątrz. Pobiegłem korytarzem i po chwili otworzyłem z impetem drzwi wyjściowe. Chłodne powietrze podziałało na mnie orzeźwiająco. Chłopak wybiegł tuż za mną i już po chwili mogliśmy kontynuować walkę. Mijały minuty, a wkoło słychać było tylko brzdęk ocierających się o siebie noży, zmęczonych i przyspieszonych oddechów, a także krew uderzającą cicho o kamienie. Żaden z nas nie chciał odpuścić, mimo coraz większych obrażeń, oboje zawzięcie i coraz agresywniej atakowaliśmy. Niestety, rany sprzed kilku dni dawały o sobie siwe znaki i miałem coraz mniej siły. Gdy poczułem, ja ostrze przecina mój policzek i pozostawia na nim krwawy ślad, upadłem ciężko na kolana, dysząc ciężko. Wiedziałem, że nie pociągnę tak długo, musiałem wymyślić coś innego. Postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę. Rzuciłem w stronę chłopaka nóż, który wbił mu się głęboko w udo. Zasyczał i wyciągnął go sobie z nogi jednym zamachem. Mimo bólu uśmiechnął się szeroko i wyrzucił nóż za siebie.
- Właśnie straciłeś swoją broń, jak zamierzasz teraz walczyć?- zaśmiał się szyderczo i powoli kierował się w moją stronę. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Przegrałeś - wciągnąłem jego umysł do swojego świata, który nie był już tak przyjemny, jak ten, w którym była Sak. Wokół latało pełno ostrych narzędzi, a chłopak przywiązany był łańcuchami do grubego słupa. Spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach, tak jak zwierzyna złapana w sieć. Pstryknąłem palcami, a wszystkie narzędzia, skierowały się ostrzami w stronę szatyna.
- Game Over - zachichotałem i patrzyłem na tryskającą wokół krew. Wszędzie słychać było potworny wrzask, który pieścił me uszy. Jak za dawnych lat - pomyślałem, rozcierając w palcach czerwoną ciecz. Siedzieliśmy tak wiele lat, które dla mnie minęły jak mrugnięciem okiem. Ciało chłopaka cały czas się zrastało, by po chwili być rozerwane z powrotem na tysiące kawałków. Przeciągnąłem się lekko i stwierdziłem, że wystarczy. Znów znaleźliśmy się na polanie, Słońce powoli wschodziło kończąc noc, a dając początek nowemu dniu. Chłopak leżał skulony przede mną i dławił się krwią. Byłem jak w transie, z którego nic nie mogło mnie obudzić. Obudziła się we mnie ta strona, z którą każdego dnia tak zaciekle walczyłem. Ta, która cały czas szeptała mi - Zabij. Kopnąłem go w żebra tak, że potoczył się w niewielki rów. Cudnie wyglądał taki zakrwawiony, między płatkami róż. Wtedy dopiero oprzytomniałem. Złapałem się za głowę i syknąłem z bólu.
- Jeff, co ty odwalasz! - Podszedłem chwiejnym krokiem do muru.
- Nie podobało ci się? - zachichotało coś wewnątrz mnie. Od tego głosu kręciło mi się w głowie. Dopiero po chwili, byłem w stanie normalnie wstać. Wszedłem do budynku i skierowałem się w stronę swojego pokoju. Otworzyłem drzwi kluczem i zobaczyłem jak Sakura otwiera oczy. Zakryła dłonią usta. Nie dziwiłem się, gdy kierowałem swój wzrok w lustro zobaczyłem jak koszmarnie wyglądam. Krew spływała mi z twarzy, właściwie była wszędzie. Otworzyło się kilka wcześniejszych ran, jednak większość krwi nie była moja. Skrzywiłem się z niesmakiem i zamknąłem w łazience. Miałem serdecznie dosyć. Umyłem się, zmieniłem opatrunek i przebrałem w inne ciuchy. Spojrzałem na leżącą na szafce żyletkę. A gdyby tak... Potrząsnąłem gwałtownie głową, odpędzając od siebie złe myśli. Wyszedłem z łazienki i zobaczyłem dziewczynę siedzącą ze zwieszoną głową na skraju łóżka.
- Nic ci nie jest? - spytała, podnosząc lekko wzrok.
- Żyję - Mruknąłem. Ciekawe, czy ktoś znalazł już ciało chłopaka. Nie miałem zamiaru opowiadać Sakurze co się tam wydarzyło, a jeśli będzie bardzo chciała wiedzieć, to skłamię. To co tam się wydarzyło, nie powinno ujrzeć światła dziennego.
< Sakura? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz