Przechodzę pozornie pustymi uliczkami zrujnowanego miasta, w którym kiedyś mieszkałam. Wszędzie unosi się pył i piasek, nieznacznie utrudniając widzenie, jak i wymianę gazową. Przechodzę niegdyś zaludnionymi ulicami. Tu stał olbrzymi baner, tam było mieszkanie pani Boyd. Wszystko pamiętam tak dokładnie, jakbym widziała to miasto w kupie jeszcze wczoraj. Staję przed odrapanymi resztkami budynku, który kiedyś, zanim pojechałam na studia, był moim domem. Co się stało z tymi, którzy wciąż tu byli? Moi rodzice i braciszek... Czy żyją? Ciężko stwierdzić. Mam nadzieję, że tak, i że są w jak najlepszym porządku.
Między paroma cegłami znajduję strasznie poniszczoną książkę. Podnoszę ją z największą ostrożnością i delikatnie strzepuję z niej kurz. Patrzę na tytuł. "Złodziejka książek" Markusa Zusaka. Moja ulubiona książka, której zapomniałam wziąć na Harvard. Teraz tu sobie leży, bezczelnie jakby się śmiejąc, że ona jedna przetrwała. Przytulam ją do klatki piersiowej, po czym chowam do torby. W idealnie tym samym momencie słyszę parę osuwających się kamyków, więc nerwowo rozglądam się dookoła. Ostrzeżono mnie, że są tu niebezpieczne mutanty, ale miałam to gdzieś. Chciałam zobaczyć jeszcze to miejsce, chociaż - przyznaję z ręką na sercu - nie ma tu nic ciekawego. TO miasto, a właściwie to, co z niego pozostało, ma szczególną wartość sentymentalną.
Przez głowę przebiega mi myśl, żebym użyła termowizora - jednej z niewielu MOICH rzeczy, jakie zabrałam ze sobą. Wraz z mym pamiętnikiem to jedyne ciekawsze rzeczy w mojej torbie - no... właściwie teraz do tego grona dołączyła książka.
Znów hałas.
I cisza.
Idealna cisza, która jest niepokojąca. Wyciągam nóż, czuła na każdy ruch. To pewnie jeden z mutantów, a wiele z nich jest niebezpiecznych. Nie grzeszę siłą, ale jeśli rzucę nożem w gardło, to - licząc na to, że zwierzę nie będzie gruboskórne - powstrzymam atak.
To jednak nie jest zwierzę.
To człowiek. Mężczyzna. Dorosły, jasnowłosy i okropnie wysoki.
Opuszczam nóż, jednak go nie chowam - tak na wszelki wypadek, bo jestem gotowa na wszystko. Nie jest mi spieszno do rozstawania się z życiem w tak młodym wieku.
- Kim jesteś? - pytam, a raczej wykrzykuję donośnym tonem, ale mój głos przeradza się w kaszel w wyniku wchłonięcia dużej ilości pyłu do płuc.
Leon? ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz