Przybrałem swój "naturalny", neutralny wyraz twarzy i kiwnąłem głową na przywitanie zebranym. Jakieś dzieci weszły na ławkę, dziko machać rączkami w stronę moją oraz Kimberly. Przez to spotkały się z burą od rodziców, co uważałem za kompletną głupotę. Przecież to dobrze, że maluchy wiedziały co to szacunek, lecz bez krzty strachu potrafiły się przywitać z dowódcą. Tak powinien postępować każdy, ale oczywiście woleli chować urazę i brnąć dalej przez życie, mając na ogonie "tego złego". Nie cierpiałem takich osób, przyprawiały mnie o zniesmaczenie. Ruszyłem wraz z moją ukochaną do jedynego wolnego stolika, gdzie czekał już starszy ode mnie mężczyzna, energicznie stukając łyżeczką o filiżankę. Im bliżej byłem, tym mogłem ujrzeć więcej szczegółów jegomościa, do pewnego czasu jedynego zaufanego. Laurenty, bo tak właśnie miał na imię, należał do starszyzny. Siwy staruszek, którego twarz zawsze zdobił tęskny uśmiech. Przeżył tę całą masakrę, nie wyściubiając nosa z więzienia, aż do czasu przybycia na ziemię Grupy Alpha- pierwszej fali. Fali, w której szeregach znajdował się mój opiekun. Odsunąłem krzesło, na którym zasiadła Kimberly, wciąż spoglądająca na brodatego dziadka.
- Jedz, dziecko- odezwał się do niej, jednocześnie przysuwając miseczkę z płatkami śniadaniowymi- Nie wiem czy je lubisz, ale dzisiaj mieli tylko to i kanapki z rybą.
- Dziękuję...
- A ty- tu zwrócił się do mnie- musisz dołączyć do oddziału na północy. W kościach czuję, że jest źle. Czeka nas wojna, mój chłopcze.
Usiadłem, opierając ręce o stół.
- Wiesz, że stary Laurenty nigdy się nie myli w takich sprawach- kontynuował.- Cienie się zbliżają, dzicy wychodzą z kryjówek, zwierzęta strzygą uszami i czmychają tam, gdzie jest bezpiecznie. Wojna, Zero...
- Nie wierzę, że Sakura mogłaby być aż tak głupia i rzucać nam wyzwanie. Ta dziewczyna ma wszystkie klepki na miejscu. Już prędzej ja...
Drzwi otworzyły się z hukiem, zwiadowca wpadł do pomieszczenia cały blady na twarzy.
- Śnieżni na wschodzie!- wrzasnął, by potem paść martwy na podłogę.
A kto stał za jego śmiercią? Czarnowłosa, drobna dziewczyna pochyliła się nad trupem, w buzi mając jeszcze kawałek kanapki.
- Amij ie, jem...- wybuczała, wracając na swoje miejsce.
Wtedy też zaliczyłem przysłowiowego facepalma. Wariatka, trup, Śnieżni... Czy to śniadanie może być jeszcze ciekawsze?
<Kim? A tu mnie głupawka wzięła. Tene wyautowała krzykacza :')>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz