Czułem ból... Tak wielki, wręcz niewyobrażalny, a po chwili nagle wszystko zniknęło... Pozostało tylko to denerwujące uczucie upokorzenia. Widziałem wszystko jak przez mgłę, słyszałem świst bicza i demoniczny, powiedziałbym, psychopatyczny śmiech marszałka. Krew szpeciła me ciało swoją szkarłatną barwą. I wtedy prawdopodobnie straciłem przytomność. Z każdej strony otaczała mnie ciemność, z każdej strony nieprzerwana cisza... Mógłbym by tak pozostać na wieczność - myślałem. Nagle pojawiły się przede mną drzwi. Z prawej strony piękne, złote, ozdobione różami, zaś z lewej, obdrapane, ubrudzone krwią i Bóg wie czym jeszcze. A po środku - dziwna istota, połowa jej twarzy była o anielskiej urodzie, z pleców wyrastało niesamowite, śnieżnobiałe skrzydło. Druga strona twarzy była... straszna, wychudzona, z pleców wyrastało czarne skrzydło.
- Co jest gra... - nie zdążyłem dokończyć, gdyż przerwał mi piękny jak śpiew słowików, a zarazem ochrypnięty, przypominający wycie nieszczęśników głos. To wszystko wzajemnie się wykluczało, a zarazem tworzyło spójną całość.
- Jesteś tu, bo musisz dokonać wyboru. Przejdź przez jedne z tych drzwi, to ty decydujesz do którego świata pragniesz wrócić - Słowa istoty długo krążyły mi po głowie, co wybrać, które drzwi będą lepsze? To oczywiste, że każdy woli iść tymi piękniejszymi ale... Czemu coś tak bardzo ciągnie mnie do tych drugich? Czyj to głos? Znam go? Wydaje się taki miły... Przyciąga mnie... Wiedziałem już gdzie iść. Gdy przekroczyłem czarne wrota, ostatnie co zobaczyłem to lekki uśmiech anioła.
~~
Na mojej twarzy zagościł miły, uspakajający uśmiech. Lekko podniosłem rękę by dotknąć jej włosów, lecz przeszył mnie silny ból w okolicach barku. Syknąłem cicho i opuściłem rękę.
- chyba ja powinienem wypowiedzieć te słowa, a na razie nie mogę się nawet podnieść z podłogi - zachichotałem, przez zaciśnięte zęby, próbując jakoś rozweselić dziewczynę, nie udało się. Do jej oczu napłynęły łzy. Chciałem się podnieść, pokazać, że przecież nic mi nie jest, nie ma powodu do płaczu, jednak gdy wykonywałem nawet najdrobniejszy ruch, plecy paliły mnie żywym ogniem. Jednak miałem nadzieję, że Sakura nie zawoła nikogo na pomoc, nie chciałem tego. Wystarczało mi już to, że musiałem leżeć prawie, że bezbronny na podłodze, pokazując przed nią jak jestem w tej chwili słaby. Nienawidziłem takich chwil... Dam radę, przecież nie jest tak źle, wychodziłem z gorszych sytuacji - powtarzałem sobie w myślach. Podparłem się na rękach i powoli wstałem, próbując złapać równowagę. Złapały mnie nagłe zawroty głowy, przy okazji czułem, że zaraz zwrócę śniadanie. W ostatniej chwili przytrzymałem się ściany, ratując się w ten sposób przed upadkiem. Zranione ciało domagało się odpoczynku, nie wysiłku, jednak uparty charakter nie dawał za wygraną. Dziewczyna patrzyła na mnie z przerażeniem.
- Jeff, nie powinieneś się ruszać, zaraz ktoś powinien przyjść i... - pokazałem ruchem ręki, że ma być cicho.
- Poradzę sobie - warknąłem, próbując ukryć ból, który był w tej chwili niewyobrażalny. Wiedziałem, że nie tylko plecy ucierpiały i duma ucierpiały podczas pobytu u marszałka, jednak bluza idealnie zakrywała inne rany, dzięki czemu nie musiałem się martwić, że Sakura coś zauważy. Kilkanaście minut później, zostałem jednak siłą zabrany do szpitala, mimo moich szczerych protestów i zapewnień, że nic mi nie jest. Zostałem uśpiony i obudziłem się dopiero nad ranem. Jak się dowiedziałem od lekarzy, skończyło się na lekkim "pozszywaniu" mnie, czyli założeniu kilku szwów, na większe rany. Wykrzywiłem usta w grymasie, Miałem na sobie masę bandaży i opatrunków. Co najdziwniejsze, gdy obróciłem się na drugą stronę, zobaczyłem śpiącą Sakurę. Była przy mnie ten cały czas... Zachichotałem pod nosem, widząc koło jej głowy drzemiącego Kuro. No tak, ten sierściuch też tu był. Ostrożnie wstałem z łóżka, uważając by nie obudzić śpiącej dziewczyny i przebrałem się w normalne rzeczy. Uchyliłem lekko drzwi - na korytarzu aż roiło się od lekarzy i pielęgniarek, nie ma szans, że wymknę się tamtędy niezauważony. Na szczęście, pokój w którym byłem, znajdował się na najniższym piętrze, bez problemu wydostanę się na zewnątrz. Tylko... żeby Sak się nie martwiła... Wziąłem szybko kawałek kartki, pierwszy lepszy długopis i zacząłem pisać krótką wiadomość. Odstawiłem kartkę na łóżku i zeskoczyłem z okna. Bardzo głupi pomysł. Zapomniałem o ranach, które mocno dały o sobie znać, podczas upadku, mimo, że z małej wysokości. Jęknąłem cicho i przeleżałem tak chwilę, póki nie byłem gotowy do dalszej drogi. Dzień był naprawdę przyjemny, słońce było skryte za chmurami i nie raziło po oczach, jednak było w miarę ciepło. Podparłem się rękoma i powoli zacząłem kierować się w stronę lasu. Powróciły wspomnienia, gdy uciekałem przed żołnierzami, gdy znalazła mnie Sakura i gdy dałem się pojmać aby ją ratować. Nie wiem czemu, ale stanąłem pod tym samym drzewem co wcześniej. Każdy normalny człowiek omijał by je z daleko po czymś takim, jednak kto powiedział, że jestem normalny. Oparłem głowę o gruby pień i przymknąłem oczy. Lekki, wiosenny wiaterek rozwiał mi nieco przydługie włosy. Wziąłem kosmyk w pace i zacząłem przeczesywać. Wypadało by się trochę skrócić, bo jeszcze zacznę przypominać babę... Usłyszałem ciche miauczenie, a po chwili malutkie, puszyste ciało wdrapało mi się na ramię. Kuro. Czyli Sakura jest niedaleko. Nie wiem czemu, ale uśmiechnąłem się pod nosem. Cieszyłem się, że w końcu z nią porozmawiam. Dziewczyna stanęła przede mną i spojrzała na mnie udając obrażoną, a zarazem jakby... szczęśliwą.
- Hej Sak - uśmiechnąłem się lekko, jednak zaraz spostrzegłem bandaż na jej dłoni. Gdy zauważyła, że się w niego wpatruje, szybko schowała rękę za plecami.
- idiota - mruknęła a do oczu znów napłynęły jej łzy. Przytuliłem ją. Od tak, taki przyjacielski gest.
- Wiem - zaśmiałem się cicho i pogładziłem ją po włosach. W tej chwili mogłem szczerze powiedzieć, że jestem szczęśliwy. Ciekawe kiedy ostatnio tak się czułem. Sakura wypełniała me dotychczasowe życie szczęściem i wiarą w "lepsze jutro". A co najważniejsze, to ona wypełniła wielką dziurę w moim sercu.
- to co, może pójdziemy do mnie na herbatę? - rozczochrałem jej włosy i uśmiechnąłem szeroko, łapiąc ją za rękę. - O ile oczywiście nie masz nic przeciwko - dodałem po chwili namysłu.
< Sakura? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz