Po raz pierwszy zdenerwowałem się na Sakurę. Jak mogła wysłać ranną dziewczynę do walki i to bez osoby towarzyszącej? Beze mnie?! Przecież dobrze wiedziała, że byłbym w stanie obronić Katherine lepiej, niż ktokolwiek inny. Ale nie, bo chronienie ulicy jest ważniejsze, niż ktoś z naszej grupy! Nigdy nie pojmę toku myślenia mojej ,,siostry''. Jednak musiałem słuchać się rozkazów, w końcu były one czymś w rodzaju świętych słów, no i Rudzielec była zbyt uparta i tak postawiłaby na swoim.
Cisza... Odgłosy walki dochodziły jedynie z północnej części miasta. Czyżby jeszcze tutaj nie dotarli? Szkoda... Przestąpiłem kilka kroków w przód i wtedy to usłyszałem... Moje imię wykrzyczane tonem pełnym żalu oraz desperacji... ten słodki głos... Cholera! Z miejsca ruszyłem pełnym biegiem, w miejsce, z którego wcześniej wspomniany dźwięk dochodził. A niby miała być bezpieczna, poza polem otwartej walki. Może szybkość nie była moim atutem, ale nadrabiałem ją wytrzymałością. W tej sytuacji dziękowałem za te lata wzmożonego wysiłku fizycznego. Ledwo wyrobiłem na ostrzejszym zakręcie, zaś to, co później ujrzałem wyprowadziło mnie z równowagi. Jeden z tych śmieci dobierał się do dziewczyny, na co reszta mu dopingowała. Zaszarżowałem na niego, wykorzystując przy tym maksimum mojej siły, tak, jak zawodnik w footballu amerykańskim. Dziwnym trafem chyba niczego nie usłyszeli albo po prostu zignorowali fakt, że ktoś się do nich zbliżał. Cóż... Szczęście chyba mi sprzyjało. Całymi swoimi osiemdziesięcioma kilogramami walnąłem w ohydnego bruneta, aż ten upadł jak długi i coś strzyknęło. Popatrzyłem na pozostałą bandę nienawistnym wzrokiem. Niżsi ode mnie, za to z bardziej widocznymi mięśniami- to nas różniło. Pozostawała też kwestia zaskoczenia, ale ono było ulotne jak poranna mgiełka. Ani się obejrzałem, a coś zakuło mnie w okolicach środkowej części pleców, czyjś śmiech rozbrzmiał za mną. Obłąkańczy. Ten sam facet, który jeszcze kilka sekund wcześniej leżał na drodze, teraz wyszarpał ostrze noża z moich pleców. Cichy odgłos skapującej krwi... Zakląłem pod nosem, czując ulatniający się ból. Wtedy też trzej zechcieli pomóc swemu szefowi, rzucając się na mnie jak zwierzęta. Pozostali zaczęli dobierać się do Kath. Nowe siły wstąpiły we mnie, kiedy najwyższy z nich odważył się z premedytacją, dziką chucią włożyć dłoń w spodnie ciemnowłosej. Dawno zapomniana bestia przejęła kontrolę nad moim ciałem, pozwalając mi na wszczęcie buntu. Kopnąłem na ślepo, w tył dryblasa za mną, aż zajęczał. Stalowy uścisk zniknął tak, jak trzej pozostali.
- Zostaw ją!- warknąłem
<Kath? Ot taka porażka>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz