Zaśmiałam się pod nosem.
- Tak, zaprawdę stanowisz wartościowego członka tego zespołu, właściwie mógłbyś robić to w czym jesteś dobry.
- Czyli? - zapytał James.
- W tym w czym osły są najlepsze, dźwiganie bagaży - uśmiechnęłam się niewinnie. Chłopak popatrzył na mnie unosząc brew i popchnął lekko. Zaczęliśmy się śmiać. Nigdy właściwie nie byłam tak wesoła w czyimś towarzystwie. Prawie nigdy. Do mojej głowy zaczęły wracać bolesne wspomnienia o bracie, i o tym jak pewnego dnia, obudziłam się, a jego już nie było. Właśnie dlatego nie zawieram znajomości. Przez stary, odciśnięty głęboko w pamięci lęk przed tym, że ktoś znów zostawi mnie na lodzie. Strach przed byciem porzuconym przez bliskich, lub przyjaciół. Uczucie samotności, świadomość, że jest się samym na tym świecie. To była jedna z rzeczy, których najbardziej się bałam. Nie zauważyłam nawet, a zrobiło się już ciemno. Ile my tu właściwie siedzimy? Trzy? Cztery godziny? A może straciłam poczucie czasu? James siedział przy ognisku patrząc z apetytem na jedzenie. Ja położyłam się na ziemi i odwróciłam plecami do światła. To przez to, że znowu zaczęłam myśleć o bracie.
- A ty co? Nie jesz? - zapytał chłopak.
- Zjem rano - odpowiedziałam starając się utrzymać jak najbardziej poważny ton, i powstrzymać od płaczu. Po chwili leżenia na ziemi zasnęłam.
<James? Sorki za błędy, pisane na tablecie>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz