Przymknęłam oczy, kiedy ostatnie promienie letniego słońca padały mi na twarz. Niby taka drobnostka, a jednak cieszyła moją osobę. W "poprzednim życiu" nigdy nie miałam okazji do bycia na zewnątrz, z dala od sterylnych pomieszczeń ośrodka naukowego, zaś teraz mogłam robić wszystko. Bez kontroli. Bez ograniczeń. Bez zbędnej odpowiedzialności. I w sumie tylko dlatego poszłam wtedy w ślad za buntownikami z Pustkowia. Trzymając się z nimi przynajmniej byłam względnie bezpieczna, ot taki plus należenia do jakiejkolwiek społeczności.
Z przemyśleń wyrwał mnie odgłos porównywalny do pędzącego na oślep stada słoni oraz męski głos... Chociaż raczej to był wrzask.
- Uciekaj!
Zaalarmowana, uniosłam powieki i zaniemówiłam. Śmiać się, a może wiać? Widok był co najmniej oryginalny. Oto, wzbijając tumany kurzu pomieszanego z pyłem, biegł ciemnowłosy chłopak, a za nim banda wielkich, łysych i na pewno bardzo głodnych królików. Otworzyłam usta, by zadać najmniej odpowiednie w tej chwili pytanie, przez co zakrztusiłam się tym wszędobylskim cholerstwem. Cóż... Głupota w takich sytuacjach zawsze wygrywa i gdyby nie tamten anonimowy osobnik- już pewnie leżałabym zmiażdżona i do połowy zjedzona. Przebiegając obok chwycił mnie za rękę, w okolicy łokcia, ciągnąc za sobą. O mały włos, a zaliczyłabym bliskie spotkanie z ziemią, właśnie przez "bohatera", na całe szczęście udało mi się utrzymać równowagę. Normalnie teraz wyrwałabym mu się z widocznym obrzydzeniem na twarzy lub doprowadziłabym go do zgodnu, ale jakoś tak... Nie mogłam. Po prostu. Ot taka dziwna sympatia do nieznajomej osoby. Więc biegłam za nim, starając się dotrzymać mu kroku, co nie należało do łatwych zadań. Pędził jak ten struś z kreskówki... Eee... Struś Pędziwiatr, o! Owy strusio-facet w pewnym momencie gwałtownie skręcił, przez co jednak upadłam. I to prosto na niego. Ostatecznie oboje znaleźliśmy się w jakiejś głębokiej, ciasnej dziurze, tak względnie bez wyjścia. Ale przynajmniej króliczki zniknęły. Zaczerwieniłam się okropnie, zdając sobie sprawę z tego, w jakiej pozycji wylądowałam... Zaledwie kilka centymetrów dzieliło moją twarz od jego, co nie było zbyt komfortowe. Uśmiechnęłam się niezręcznie, co zostało odwzajemnione.
- Tak ogólnie to Reik jestem- odezwał się, a w jego głosie słychać było nutkę... rozbawienia?
- Tenebris- mruknęłam tym swoim jędzowatym tonem.
Zeszłam z niego, od razu siadając przy jednej z ziemistych ścian. Dobra, teraz myśleć jak stąd wyjść... No i jego wyciągnąć.
- Właściwie to dlaczego goniły cię tamte króliki? To chyba nie ich pora na posiłek...- zapytałam
<Reik? Musiałam>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz